„Człowiek z Palermo” wpisuje się w ten nurt literatury, który daje diagnozę rzeczywistości, ale nie lekceważy potrzeb czytelnika. Onichimowski buduje świat pełen napięcia i grozy, fascynującej maskarady, świat łatwych podziałów na dobro i zło, ale niełatwych wyborów. Zasadniczo akcja toczy się współcześnie w Olsztynie, ale jej dramatyzm rodzi się przede wszystkim ze zderzenia tego, co swojskie, i tego, co światowe. Tego, co przaśne, niewydarzone i wulgarne, z tym, co wytęsknione i święte.
Bohater powieści czyni niestandardowy użytek ze swojej inteligencji, której – ku jego frustracji – nikt nie potrzebuje. Poznając rzeczywistość od najciemniejszej strony, owe Sodomy i Gomory naszych wieków, gdzie zbrodnia była i jest takim samym sposobem na życie, jak sprzedawanie samochodów, uczenie w szkole czy projektowanie wnętrz, dochodzi do przekonania, że tylko najlepsi w każdym fachu zgarniają główne nagrody. Zdobywa się więc na wynalazczość dostosowaną do rozpoznanej natury świata i stwarza poczucie przynależności sporej grupie odrzuconych. Okrutne? Okrutne! Ale czy nieprawdziwe?
Onichimowski to muzyk, który potrąca różne emocjonalne struny. Jakby terminował w szkole Bernarda Shaw – świetnie wie, jak ważne w sztuce jest jej zakorzenienie w tym, co przyjemne, i w tym, co nieprzyjemne, w tym, co daje nadzieję i łagodzi ból istnienia, i w tym, co wywołuje wstręt, przeraża. Słowo w powieści prowadzi czytelnika w obie te przestrzenie.