To nie pierwszy i nie ostatni wstrząs w Bytomiu. Ludzie nieruchomieją sparaliżowani strachem. Większość, nauczona doświadczeniem, próbuje wybiec na ulicę, żeby nie mieć nad głową niczego, co mogłoby spaść. Krzyki mieszają się z hałasem tłuczonych dachówek, kominów, gzymsów i szyb rozpryskujących się na chodnikach. Nie wszyscy mają tyle szczęścia co matka z dzieckiem, która w ostatniej chwili chowa się w bramie przed deszczem secesyjnych odłamków. Lecą w dół wieżyczki, attyki, betonowe kule na skorodowanych już trzpieniach, strzeliste neogotyckie pinakle. Odpada od ściany gruba płaskorzeźba wmontowana na metalowych kotwach we wnękę kamienicy i spada na mężczyznę stojącego w kolejce do saturatora. Ludzie tłoczą się wokół, próbują pomóc, dźwignąć pechową dekorację. Niektórzy podbiegają tylko, żeby popatrzeć na cudze nieszczęście, ale nie odchodzą przykuci widokiem człowieka przygniecionego płaskorzeźbą.
Gdyby nie było tak ciepło, gdyby mężczyzna nie stanął w kolejce po gruźliczankę, gdyby ktoś zrobił przegląd budynków i odkrył przeżarte korozją kotwy i zwietrzałą już zaprawę, gdyby nie tąpnęło, gdyby…
Gdyby Stalin nie wskazał palcem tego miejsca na mapie.
Gdyby Bierut nie krzyknął: „Węgiel to największe bogactwo Polski!”.
Gdyby Bytom nie stał się scenografią działań polityczno-gospodarczych, których serce biło pod miastem.
Gdyby tłustego węgla nie pilnował potężny piaskowiec.
Gdyby nie wjechała tu pod ziemię pierwsza na Śląsku lokomotywa z napędem eleketrycznym.
Gdyby Karol Godula nie zostawił swojego majątku sześciolatce, czyniąc z niej śląskiego Kopciuszka.
Gdyby Śląsk nie wrócił do macierzy.
Gdyby za węglem nie szło szczęście i nieszczęście Bytomia.
Gdyby świat nie był taki, że roz jest tak, a roz tak.