Po co stawiać nowe budynki, zwłaszcza jeśli nie nawiązują do lokalnej tradycji architektonicznej, skoro na swoją szansę czekają te, które już istnieją, otoczone starodrzewem, wtopione w zieleń od dziesiątków lat, nieszpecące krajobrazu. Do realizacji marzeń o ratowaniu starych domów namawiają nas w tym numerze trzy świetne pary. Odwagę, determinację i optymizm mają chyba zapisane w genach. I jeszcze odrobinę szaleństwa. Cóż innego pozwoliłoby im na zakup kompletnie zrujnowanego młyna, gorzelni czy siedliska?
Najpierw uwiodła ich zabytkowa tkanka, perspektywa odzyskania przestrzeni z historią i duszą. Potem zastanawiali się, jak urządzić wnętrza, by nie mieszkać w skansenie. Po drodze mierzyli się z różnymi wyzwaniami... Stare domy skrywają bowiem tajemnice, niechętnie dzielą się wspomnieniami i dopiero gdy je oswoimy, przywiązują do siebie silniej i silniej, dając nadzieję na wspaniały czas razem. Często wywołują lawinę zdarzeń, która potrafi bezlitośnie zmieść z bezpiecznych ścieżek życia. Próbujemy wtedy swoich sił w innych niż dotychczasowe zajęciach, oddajemy serce nowym pasjom, ciesząc się bliskością natury i jakby bardziej niż w mieście rozgwieżdżonym niebem. Bywa, że takie remonty uzależniają od towarzyszącej im adrenaliny, od satysfakcji przychodzącej, gdy dzieło jest już ukończone. Znam osoby, które z renowacji starych domów zrobiły pomysł na barwne życie – kupić, zainwestować w odnowę i sprzedać z zyskiem – to bardzo popularne, zwłaszcza wśród projektantów, jeśli wiedzą (a wiedzą!), na czym zaoszczędzić, a mimo to zaaranżować wnętrza tak, by wzbudzały pożądanie. Ale to już temat na inny numer.
Zapraszamy do lektury!