W czeluść poezji Charliego nie wstępuje się stopniowo. W tę otchłań czytelnik wpada z gwałtownym impetem, gubiąc po drodze co najmniej buty, a niewykluczone, że również resztki nadziei. Nadziei i wiary, których, krocząc przez mroki egzystencji, nie traci do końca sam podmiot liryczny, desperacko poszukując strzępów sensu w oceanie absurdu.