„W tym okresie pracowałam w (…) domu dziecka mającym pod swą opieką ponad sześćset osieroconych dzieci żydowskich (…). Tułały się po ulicach ghetta, (…) żebrały, wyjadały surowe, zgniłe jarzyny ze śmietników, ogryzały porzucone kości. (…) zostały wzięte pod opiekę (…). Znikły wszy, świerzba uleczona, własne łóżko, pościel, porządne ubranie (…). Pełna miseczka jedzenia (…).
Wieści o wysiedleniu, które zaczęły krążyć po ghetcie, dotarły i do naszych (…) dzieci. (…) Lolek i Jadzia, Henio i Rywcia zasypują mnie pytaniami: «Czy to prawda? Panno Mirko, Panno Mireczko, czy mają nas wysłać? To my znowu nie będziemy mieli gdzie być? Niech Pani powie, że to nieprawda!».
«Ja nie chcę być znowu sam, niech mnie Pani nie zostawia» – łka Mendele, a łzy płyną mu po buzi. Cóż mam ci powiedzieć, mój mały, kochany chłopaczku, czy to, że niestety prawda, straszna, nieubłagana prawda? (…) O nie! Łudź się, póki możesz. I tłumaczę, że internatów nie ruszą (…)”.
Z pamiętnika Mirki PIżyc