Aktualności

powrót do aktualności

Od Wolfenstein 3D do Wolfenstein 2: The New Colossus

2017-09-13 |  

Premiera Wolfenstein 2: The New Colossus to dobry moment na oddanie się wspomnieniom. Seria Wolfenstein w tym roku kończy 15 lat. Od chwili, gdy pierwsza część serii ujrzała światło dzienne w 1992 roku siłami id Software, branża gier zmieniła się nie do poznania. Nawet najsłabsze smartfony są wielokrotnie mocniejsze niż potężne PC-ty, które odpalały pierwszego „Wolfa”. Przypomnijmy sobie, za co pokochaliśmy przygody B.J. Blazkowicza. Pominiemy przy tym dodatki i liczne fanowskie produkcje, powstałe na bazie cieszących się niesłabnącą popularnością gier.

Wolfenstein 3D

Przez wielu nazywany “pradziadkiem FPS”, Wolfenstein 3D był grą, od której rozpoczął się tryumfalny marsz gatunku ku obecnej popularności. W czasach, gdy ruch postaci w grach FPP (first person perspective) odbywał się skokowo, a oteksturowane obiekty 3D stanowiły luksus, Wolfenstein 3D pozwalał na płynne poruszanie się, oferował szczegółową (jak na tamte czasy) grafikę i niesamowitą oprawę dźwiękową. Charakterystyczne zawołania hitlerowców, ujadanie psów, możliwość jedzenia psiej karmy, by uzupełnić punkty zdrowia, cztery dostępne giwery, a do tego masa tajnych przejść, kryjących za sobą zrabowane skarby nazistów – to wszystko składało się na obraz gry unikalnej, nowatorskiej i świeżej. Co więcej, Wolfenstein 3D, jako prekursor, ustanowił pewne standardy gatunku, na których budowały kolejne produkcje, a których echa odczuwalne są do dzisiaj. No i można było zabić Hitlera… w ogromnym, mechopodobnym pancerzu!

Return to Castle Wolfenstein

Na kontynuację kultowego dzieła id Software trzeba było czekać aż 9 lat. Oczywiste było, że choć znów wcielaliśmy się w B.J. Blazkowicza, imigranta polskiego pochodzenia, nie było szans na powrót do rozgrywki z pierwowzoru. I bardzo dobrze, bo RtCW pokazał, jak należy robić kontynuacje po tylu latach. Gra działała na mocno zmodyfikowanym silniku Quake 3 i była bodaj najlepiej wyglądającą produkcją tamtych lat. Dziś takie smaczki, jak refleksy świetlne na karabinach, krzywizny murów, wrogowie odrzucający w naszą stronę granaty czy przewracający przeszkody terenowe to chleb powszedni, jednak w roku 2001 robiły kolosalne wrażenie. Robili je też przeciwnicy: od zwykłych wrogich żołdaków, przez skąpo odziane SS-manki (piekielnie trudne do wyeliminowania), humanoidalne mutanty (połączenie człowieka i maszyny elektrycznej) czy korzystający z generatorów tesli Superżołnierze. A na końcu wskrzeszony przez samego Heinricha Himmlera legendarny władna germański, Henryk I. To wszystko tworzyło unikalny klimat i niezapomniane przeżycie.

Wolfenstein: Enemy Territory

Enemy Territory było samodzielnym dodatkiem do Return to Castle Wolfenstein, skoncentrowanym na rozgrywkach sieciowych. I znów, jak na serię przystało, znacząco wyprzedzało swoje czasy pod praktycznie każdym względem. Czego tu nie było! Mieliśmy całe kampanie, rozgrywane na kilku mapach po kolei. Na mapach wprowadzono cele do wykonania dla obu drużyn – ich ukończenie decydowało o zwycięstwie, a przeciwnik musiał nam w tym przeszkodzić. Mogliśmy wybierać jedną z kilku dostępnych klas, różniących się umiejętnościami, parametrami i uzbrojeniem. Mogliśmy wreszcie zdobywać doświadczenie z misji na misję. Część z Was pomyśli, że to przecież norma, nic nadzwyczajnego. Pamiętajmy jednak, że był to rok 2003, gdy wciąż królowały tzw. Arena shootery, a szczytem drużynowych rozgrywek sieciowych pozostawał wydany rok wcześniej Battlefield 1942. Co jednak najlepsze, Enemy Territory wydawany był za darmo, bez żadnych jawnych czy ukrytych opłat (o Free-to-Play nikt jeszcze wtedy nie słyszał).

Wolfenstein (2009)

Nowa odsłona cyklu pojawiła się po kolejnych 8 latach od Return to Castle Wolfenstein. Nie posiadająca dodatkowego tytułu, ochrzczona została przez graczy po prostu Wolfensteinem 2009 (od roku, w którym została wydana). Jest to jednocześnie jedyna czarna owca serii. Znowu wcielaliśmy się w B.J Blazkowicza, tym razem starającego się nie dopuścić do wynalezienia przez III Rzeszę nowej broni, Black Sun. Niestety, wiele rzeczy tutaj „nie zagrało”. O ile już od początku w serii pojawiały się motywy okultystyczne, o tyle tutaj było ich zdecydowanie za dużo. Gra była do tego stopnia nimi przesiąknięta, że pozwalała bohaterowi używać mocy „Woalu”, dającej mu dostęp do pola siłowego czy spowalniania czasu. Niektórych przeciwników można było ponadto pokonać wyłącznie w świecie realnym lub „woalowym”. Zabrakło przy tym mocniejszego zakotwiczenia gry w rzeczywistości, przez co stała się dość sztampowym shooterem na granicy science-fiction.

Wolfenstein: The New Order

Ostania wydana dotąd odsłona serii Wolfenstein od momentu pierwszej zapowiedzi budziła niepokój. Po chłodno przyjętym Wolfenstein 2009, gracze byli pełni obaw czy to, co otrzymają, spełni choćby ostrożne nadzieje. Co więcej, pieczę nad marką przejęła Bethesda, która wydała niedawno Fallout 3 – grę powszechnie krytykowaną przez fanów poprzedniczek za zmianę perspektywy, daleko idące uproszczenia, spłycenie świata gry i ogólne odarcie serii z falloutowego klimatu. Na szczęście obawy okazały się niesłuszne. Wolfenstein: The New Order okazał się godnym kontynuatorem kultowej serii, zgrabnie łączących stare z nowym. Jak w dawnych czasach twórcy pozwolili graczowi nosić nieograniczoną liczbę broni, rezygnując z panującej mody na limit dwóch „pukawek” w arsenale. Zdrowie regeneruje się automatycznie tylko do pewnego poziomu i bez używania apteczek się nie obejdzie. Skrypty? Są, ale stosowane sensownie i z umiarem, podobnie jak mechanizmy typu stealth czy brutalne, widowiskowe finishery. Co więcej, w Wolfenstein: The New Order zrezygnowano w większości motywów okultystycznych, zastępując je rozwiniętą techniką i eksperymentami technologicznymi nazistów. Najnowsza odsłona na nowo odnowiła wiarę w serii, zyskując uznanie zarówno starych fanów serii, jak i świeżo upieczonych graczy.

Wolfenstein 2: The New Colossus

Niebawem ukaże się Wolfenstein 2: The New Colossus. Na chwilę obecną dostępne są zapisy z rozgrywki I szereg trailerów fabularyzowanych, utrzymanych w podobnym klimacie, co zapowiedzi poprzedniej odsłony (króluje w nich groteska I pastisz). Choć trudno wyrokować o jakości produkcji, udostępnione materiały sugerują, że twórcy znają i stosują złotą zasadę, by nie naprawiać tego, co nie jest zepsute. Wolfenstein 2: The New Colossus jawi się jako godny następca poprzedniej części gry, nie wynajdujący koła na nowo, jednak budujący na tym, co w Wolfenstein: The New Order „zagrało” i co pokochali w nim gracze na całym świecie. Premiera już 27 października 2017!

Grę Wolfenstein 2: The New Colossus z ekskluzywnymi bonusami zamówisz w Muve.pl: https://muve.pl/wolfenstein-ii-the-new-colossus