Premiera
Wolfenstein 2: The New Colossus to dobry moment na oddanie się
wspomnieniom. Seria Wolfenstein w tym roku kończy 15 lat. Od chwili,
gdy pierwsza część serii ujrzała światło dzienne w 1992 roku
siłami id Software, branża gier zmieniła się nie do poznania.
Nawet najsłabsze smartfony są wielokrotnie mocniejsze niż potężne
PC-ty, które odpalały pierwszego „Wolfa”. Przypomnijmy sobie,
za co pokochaliśmy przygody B.J. Blazkowicza. Pominiemy przy tym
dodatki i liczne fanowskie produkcje, powstałe na bazie cieszących
się niesłabnącą popularnością gier.
Wolfenstein
3D
Przez
wielu nazywany “pradziadkiem FPS”, Wolfenstein 3D był grą, od
której rozpoczął się tryumfalny marsz gatunku ku obecnej
popularności. W czasach, gdy ruch postaci w grach FPP (first person
perspective) odbywał się skokowo, a oteksturowane obiekty 3D
stanowiły luksus, Wolfenstein 3D pozwalał na płynne poruszanie
się, oferował szczegółową (jak na tamte czasy) grafikę i
niesamowitą oprawę dźwiękową. Charakterystyczne zawołania
hitlerowców, ujadanie psów, możliwość jedzenia psiej karmy, by
uzupełnić punkty zdrowia, cztery dostępne giwery, a do tego masa
tajnych przejść, kryjących za sobą zrabowane skarby nazistów –
to wszystko składało się na obraz gry unikalnej, nowatorskiej i
świeżej. Co więcej, Wolfenstein 3D, jako prekursor, ustanowił
pewne standardy gatunku, na których budowały kolejne produkcje, a
których echa odczuwalne są do dzisiaj. No i można było zabić
Hitlera… w ogromnym, mechopodobnym pancerzu!
Return
to Castle Wolfenstein
Na
kontynuację kultowego dzieła id Software trzeba było czekać aż 9
lat. Oczywiste było, że choć znów wcielaliśmy się w B.J.
Blazkowicza, imigranta polskiego pochodzenia, nie było szans na
powrót do rozgrywki z pierwowzoru. I bardzo dobrze, bo RtCW pokazał,
jak należy robić kontynuacje po tylu latach. Gra działała na
mocno zmodyfikowanym silniku Quake 3 i była bodaj najlepiej
wyglądającą produkcją tamtych lat. Dziś takie smaczki, jak
refleksy świetlne na karabinach, krzywizny murów, wrogowie
odrzucający w naszą stronę granaty czy przewracający przeszkody
terenowe to chleb powszedni, jednak w roku 2001 robiły kolosalne
wrażenie. Robili je też przeciwnicy: od zwykłych wrogich żołdaków,
przez skąpo odziane SS-manki (piekielnie trudne do wyeliminowania),
humanoidalne mutanty (połączenie człowieka i maszyny elektrycznej)
czy korzystający z generatorów tesli Superżołnierze. A na końcu
wskrzeszony przez samego Heinricha Himmlera legendarny władna
germański, Henryk I. To wszystko tworzyło unikalny klimat i
niezapomniane przeżycie.
Wolfenstein:
Enemy Territory
Enemy
Territory było samodzielnym dodatkiem do Return to Castle
Wolfenstein, skoncentrowanym na rozgrywkach sieciowych. I znów, jak
na serię przystało, znacząco wyprzedzało swoje czasy pod
praktycznie każdym względem. Czego tu nie było! Mieliśmy całe
kampanie, rozgrywane na kilku mapach po kolei. Na mapach wprowadzono
cele do wykonania dla obu drużyn – ich ukończenie decydowało o
zwycięstwie, a przeciwnik musiał nam w tym przeszkodzić. Mogliśmy
wybierać jedną z kilku dostępnych klas, różniących się
umiejętnościami, parametrami i uzbrojeniem. Mogliśmy wreszcie
zdobywać doświadczenie z misji na misję. Część z Was pomyśli,
że to przecież norma, nic nadzwyczajnego. Pamiętajmy jednak, że
był to rok 2003, gdy wciąż królowały tzw. Arena shootery, a
szczytem drużynowych rozgrywek sieciowych pozostawał wydany rok
wcześniej Battlefield 1942. Co jednak najlepsze, Enemy Territory
wydawany był za darmo, bez żadnych jawnych czy ukrytych opłat (o
Free-to-Play nikt jeszcze wtedy nie słyszał).
Wolfenstein
(2009)
Nowa
odsłona cyklu pojawiła się po kolejnych 8 latach od Return to
Castle Wolfenstein. Nie posiadająca dodatkowego tytułu, ochrzczona
została przez graczy po prostu Wolfensteinem 2009 (od roku, w którym
została wydana). Jest to jednocześnie jedyna czarna owca serii.
Znowu wcielaliśmy się w B.J Blazkowicza, tym razem starającego się
nie dopuścić do wynalezienia przez III Rzeszę nowej broni, Black
Sun. Niestety, wiele rzeczy tutaj „nie zagrało”. O ile już od
początku w serii pojawiały się motywy okultystyczne, o tyle tutaj
było ich zdecydowanie za dużo. Gra była do tego stopnia nimi
przesiąknięta, że pozwalała bohaterowi używać mocy „Woalu”,
dającej mu dostęp do pola siłowego czy spowalniania czasu.
Niektórych przeciwników można było ponadto pokonać wyłącznie w
świecie realnym lub „woalowym”. Zabrakło przy tym mocniejszego
zakotwiczenia gry w rzeczywistości, przez co stała się dość
sztampowym shooterem na granicy science-fiction.
Wolfenstein:
The New Order
Ostania
wydana dotąd odsłona serii Wolfenstein od momentu pierwszej
zapowiedzi budziła niepokój. Po chłodno przyjętym Wolfenstein
2009, gracze byli pełni obaw czy to, co otrzymają, spełni choćby
ostrożne nadzieje. Co więcej, pieczę nad marką przejęła
Bethesda, która wydała niedawno Fallout 3 – grę powszechnie
krytykowaną przez fanów poprzedniczek za zmianę perspektywy,
daleko idące uproszczenia, spłycenie świata gry i ogólne odarcie
serii z falloutowego klimatu. Na szczęście obawy okazały się
niesłuszne. Wolfenstein: The New Order okazał się godnym
kontynuatorem kultowej serii, zgrabnie łączących stare z nowym.
Jak w dawnych czasach twórcy pozwolili graczowi nosić
nieograniczoną liczbę broni, rezygnując z panującej mody na limit
dwóch „pukawek” w arsenale. Zdrowie regeneruje się
automatycznie tylko do pewnego poziomu i bez używania apteczek się
nie obejdzie. Skrypty? Są, ale stosowane sensownie i z umiarem,
podobnie jak mechanizmy typu stealth czy brutalne, widowiskowe
finishery. Co więcej, w Wolfenstein: The New Order zrezygnowano w
większości motywów okultystycznych, zastępując je rozwiniętą
techniką i eksperymentami technologicznymi nazistów. Najnowsza
odsłona na nowo odnowiła wiarę w serii, zyskując uznanie zarówno
starych fanów serii, jak i świeżo upieczonych graczy.
Wolfenstein
2: The New Colossus
Niebawem
ukaże się Wolfenstein 2: The New Colossus. Na chwilę obecną
dostępne są zapisy z rozgrywki I szereg trailerów
fabularyzowanych, utrzymanych w podobnym klimacie, co zapowiedzi
poprzedniej odsłony (króluje w nich groteska I pastisz). Choć
trudno wyrokować o jakości produkcji, udostępnione materiały
sugerują, że twórcy znają i stosują złotą zasadę, by nie
naprawiać tego, co nie jest zepsute. Wolfenstein 2: The New Colossus
jawi się jako godny następca poprzedniej części gry, nie
wynajdujący koła na nowo, jednak budujący na tym, co w
Wolfenstein: The New Order „zagrało” i co pokochali w nim gracze
na całym świecie. Premiera już 27 października 2017!
Grę
Wolfenstein 2: The New Colossus z ekskluzywnymi bonusami zamówisz w
Muve.pl: https://muve.pl/wolfenstein-ii-the-new-colossus