Fragment powieści:
Czekałem na nią w pokoju. Byłem spokojny i szczęśliwy. W końcu wróciła, weszła przez uchylone drzwi. Spojrzałem na nią. Zmyła z siebie cały makijaż, związała włosy, zrzuciła wieczorowy strój. Wyglądała zwyczajnie i naturalnie, ale nadal, tak samo przecież, pięknie. Weszła powoli na łóżko, a ja usiadłem obok. Przykryłem ją kołdrą i zacząłem gładzić włosy. Dopiero teraz dostrzegłem ich miedziany odcień przy skroniach. Zamknęła oczy i powoli zapadała w sen. Patrzyłem na nią w ciszy, na jej kamienną twarz, nie mogąc nasycić się tym obrazem. Potem, kiedy już zasnęła, wyszedłem z pokoju, wyszedłem z mieszkania, wyszedłem przed blok. Nie wsiadłem do auta, poszedłem pieszo. Chłód wstającego dnia wydawał się przyjemny, jak nigdy wcześniej. Miejska dżungla zaczynała cicho mruczeć. Półprzytomni ludzie niemrawo zmierzali w kierunku przystanków i aut, niebo było bezchmurne. W oddali widziałem wysokie wieżowce centrum. Coś się budziło. We mnie.