Śmierć Elżbiety II dobitnie uświadomiła, że ona była Brytanią, a Brytania była nią. I nie w długości rządów tkwi znaczenie jej osoby, lecz w wypracowanym stylu panowania budzącym powszechne uznanie. Ta śmierć zamyka erę przywódców, którzy byli tożsami ze swoimi państwami.
Królowa Elżbieta umiała odróżnić interes i dobro państwa od interesów partii rządzących, które z mandatu demokratycznego zmieniały się u władzy: lewicowych i konserwatywnych. Trzymała dystans, choć miała swoje sympatie polityczne, ogólnie tradycjonalistyczne. Zarazem, wraz z coraz większym bagażem doświadczeń wynikających z pełnienia obowiązków głowy państwa brytyjskiego i zwierzchnika Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, potrafiła dostrzec i uznać, że czasy się zmieniają.
Chrześcijanka, głowa Kościoła anglikańskiego, szczerze przywiązana do tej tradycji, nie podważała innych tradycji religijnych. Uważała, że powinna chronić wszystkie legalne konfesje, a nie tylko wyznanie państwowe. Nie rzucała kłód pod nogi reformatorom, gdy uznali prawo kobiet do legalnej i bezpiecznej aborcji i prawa osób homoseksualnych do małżeństwa.
Nie występowała przeciwko decentralizacji państwa, zwiększającej samorządność Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. Przyjęła do wiadomości decyzje rządowe o wojnie falklandzkiej, afgańskiej i irackiej, brexicie i pomocy dla Ukrainy walczącej z agresją Rosji.
Była dla większości Brytyjczyków, „dobrem narodowym”, „matką i babką”, która w trudnych chwilach daje poczucie stabilności i ciągłości, jednoczy, a nie dzieli i wyklucza.
Odczuwała też naturalnie swoje emocje, choć nimi nie epatowała. Niektórzy mieli jej to za złe, widzieli w tym chłód, brak empatii. Szczególnie kiedy rodzina królewska przechodziła przez trudne momenty. Jednak Elżbieta nawet wtedy po prostu pamiętała, że jest nie tylko matką, żoną, teściową czy babką, lecz także królową, a to oznacza, że wodze trzeba trzymać zawsze pewną ręką. I to większość „poddanych” rozumiała. Była wcieleniem, symbolem, dumą brytyjskości.
Zapraszamy do lektury!