Przyszłość trwa, dopóki jest niewiadomą. Coraz częściej jednak zadajemy sobie pytania: czy w udoskonalaniu świata testujemy już ostatnie rozsądne granice? Czy nie zawierzyliśmy zbytnio technologii?
Po mozolnej pracy wielu pokoleń nad modyfikacją otoczenia i umacnianiem własnej pozycji w przyrodzie, nagle zapragnęliśmy powrotu do natury, w której skład atmosfery nie zmienia się gwałtownie, nie zakwaszają się oceany, nie giną masowo rafy koralowe i gatunki. – Co piszesz? – zerka mi przez ramię Martyna, moja 21-letnia córka, której los planety nie jest obojętny (nie kupi wody w plastikowej butelce ani kolejnej niepotrzebnej pary butów, nie zje steka, używa kosmetyków, które sama przygotowuje i – jestem z niej bardzo dumna!).
– Chyba powinnaś pisać bardziej optymistycznie, lekko – zauważa. – Ludzie nie lubią czytać rzeczy, które wywołują w nich dyskomfort. O ogrodach, zielonej architekturze, designie organicznym i ich dobroczynnym wpływie na nasze samopoczucie. O ekomateriałach oszczędzających przyrodę. O tym, że w niedalekiej przyszłości nie trzeba będzie podążać na łono natury setki kilometrów, bo miasta zazielenią się na dobre i zaczniemy na tarasach uprawiać warzywa. O tym, że to dobry kierunek, z nadzieją na lepsze jutro...
Milczymy przez chwilę. Ale nim zdążę coś powiedzieć, słyszę: – Mówię ci to mamo, ale wiesz, tak naprawdę wszystko we mnie krzyczy. Że zbliża się ta wielka katastrofa i jeśli jej nie powstrzymamy – nie będziemy w stanie przetrwać, wyginie nasz gatunek. A my tu zastanawiamy się, co wypada napisać...
Zapraszamy do lektury!