Tym razem Artur zabiera nas w podróż do krain nieujarzmionej przyrody stref podbiegunowych. Jak to u Artura, podstawą udanej przygody jest wyznaczenie sobie oryginalnego celu (wierni czytelnicy pamiętają na przykład przejechanie Japonii i Korei na rowerze szlakiem szkół treningowych judo opisane w „W judodze na rowerze”).
W swej nowej książce autor prezentuje cztery wyprawy o różnym stopniu wyzwań, ale w każdym przypadku obfitujących w niespodzianki, jakie płata mieszkańcom umiarkowanej strefy klimatycznej zetknięcie z twardymi realiami dzikich terenów Północy (i w jednym przypadku Południa). Mamy więc niezwykły maraton zorganizowany na dalekim Spitsbergenie (Svalbardzie), gdzie od samego wysiłku kondycyjnego większym wyczynem może okazać się samo dotarcie na punkt startowy drogą morską czy uniknięcie bliskiego spotkania z niedźwiedziami polarnymi niedającymi w konkurencjach biegowych ludziom żadnych szans. Następnie autor zabiera nas w nieco mniej ekstremalne, ale nie będące przecież spacerkiem objechanie dookoła Islandii słynną drogą nr 1, by wreszcie wyruszyć na poszukiwanie zorzy polarnej na Półwyspie Kolskim, a na koniec zaprezentować wyprawę na lodowiec w odległej Argentynie. Jak zwykle w książkach Artura spotkania z tubylcami, turystami i dziką fauną obfitują w humorystyczne sytuacje, książka jest jednak także solidnym uzupełnieniem przewodników – świetnie opisuje nie „na sucho”, z czym w praktyce przyjdzie zmierzyć się czytelnikowi, gdyby zechciał podążyć szlakiem autora. Wszystko okraszone solidną, ale przystępnie podaną dawką wiedzy przyrodniczo-historycznej, w tym także wieloma polonicami.
Uważaj tylko, czytelniku czytający „Pod bieguny” w cieple trzaskającego kominka, byś skuszony lekturą nie wybiegł pospiesznie z domu, naprędce naciskając zimową czapkę na uszy, bo jak pisał J.R.R. Tolkien: „Gdy staniesz na drodze, nigdy nie wiadomo, dokąd cię nogi poniosą”.