Pan Bozia, bez wątpienia, okazał się łaskawszym dla Tatr i Pienin niż dla Beskidów. Nigdy przecież do tej pory w popularności wśród turystycznej braci, a także w środowiskach artystycznych, Beskidy Tatrom nie dorównywały. A to niższe od nich – średnio o tysiąc metrów – a to Tatry jakoby bardziej majestatyczne, groźne, skaliste, bogatsze w zbójnickie tradycje, bardziej opiane i opisane w literaturze.
A jednak jest w Beskidach coś, czego mniej jest w Tatrach, a zupełnie brak w Sudetach czy w Bieszczadach. Tym czynnikiem wyróżniającym górskie krainy południowych kresów Polski jest ludność, od wieków zamieszkująca wsie, wioski i przysiółki całej Żywiecczyzny i Beskidu Śląskiego.
Nieprzyjazna człowiekowi natura wykształciła ludzi odpornych fizycznie i psychicznie na wszelkie niedostatki życia. Obdarzyła ich przy tym inteligencją, zaradnością i zdolnościami wyróżniającymi tubylców pozytywnie na tle innych regionów kraju. Kraina, w której dwadzieścia pięć procent populacji szło w las z ostrym obuszkiem, czyli prawie każdy mężczyzna chadzał z towarzystwem na zbój, musiała w dodatku wychować społeczność o wysokim poczuciu wspólnoty, dyskrecji i solidnej więzi rodowej.
Dla obcego zawsze oznaczać to będzie pewną granicę, trudną do pokonania, jednak nie zupełnie zamkniętą. Na wzajemne poznanie i pełne zrozumienie potrzeba wszak czasu, cierpliwości i taktu. Im bliżej poznasz ich sprawy i troski codziennego bytu, ich przeszłość i tradycje, tym mocniej zwiążesz się z tą niezwykłą i jedyną krainą. A gdy już tę przeszkodę pokonasz, gdy dopuszczą do siebie i uznają Cię za swojego, za „nasego”, wtedy skojarzenia z nieprzystępnym ostem dziewięćsiłem znikają, ukazując dusze otwarte, szczere, a przy tym delikatne jak puch ostu.