Choć rodzina królewska jest ważna dla wizerunku Wielkiej Brytanii i tożsamości obywateli, realnie ma rangę złocistej ramy ustrojowej. Bez władzy politycznej, bez wpływu na ekonomię. Pozostaje ozdobą. I taki stan rzeczy trwa od początku dziejów dynastii.
Dynastii wymyślonej przez polityków, by uspokoić podczas I wojny światowej antyniemieckie nastroje skierowane przeciw tronowi. Rodzina panująca pochodziła przecież z Niemiec, a jej niektórzy przedstawiciele miewali kłopoty z poprawną angielszczyzną. Korzenie Mountbattenów (niem. Battenbergów) sięgają – przez książąt Koburga – po elektorów Rzeszy Wettynów. Gdyby w Polsce w podobnej sytuacji szukać nowego godnego królów nazwiska, padłoby na Wawel. Na Wyspach zamkiem, który użyczył rodzinie stosownego angielskiego prestiżu, był Windsor.
Władztwo pierwszego z Windsorów, Jerzego V, obejmowało ziemie od Afryki, przez Amerykę i Azję po Australię. Po stu latach z kolonialnego imperium zostały okruchy. Skruszały też zasady obowiązujące członków dynastii. Rozwód siostry Elżbiety II, księżniczki Małgorzaty, był pierwszym zerwaniem małżeństwa członka rodziny królewskiej od czasów unieważnienia ślubu Henryka VIII z Katarzyną Aragońską. Po ponad 400 latach! Dziś Windsorowie schodzą w lud. Syn Elżbiety II Andrzej oświadczył się córce sekretarki i sprzedawcy samochodów. Został przyjęty.
Przedstawiając członków dynastii, ich styl, mocne i słabe strony, staramy się przybliżyć funkcjonowanie monarchii konstytucyjnej w XXI w. Odpowiadamy też na pytanie, ile Windsorowie kosztują podatników, a jakie zyski przynoszą budżetowi. Czy ich utrzymywanie opłaca się poddanym? Z pewnością od lat dostarczają im więcej emocji niż opera mydlana. Co Elżbieta II skwitowała: „Jak w najlepszych rodzinach, także i w naszej nie brak ekscentryków, niegrzecznych dzieci i... waśni”.
Zapraszamy do lektury.